Pewien holenderski producent natrafił w sieci na artykuł o dwóch mieszkańcach wioski w Tabasco, na południu Meksyku, będących ostatnimi żyjącymi ludźmi mówiącymi w języku ayapaneco. Język ten właściwie można było uznać za martwy jeszcze za ich życia, bo mężczyźni byli ze sobą skłóceni i wcale go nie używali. Oczywiście później okazało się, że przytoczona historyjka została wyssana z palca, zaś staruszkowie nie byli jedynymi osobami mówiącymi w tym języku, jednak stała się ona na tyle inspirująca, że podczas festiwalu w Salonikach producent postanowił zachęcić zaprzyjaźnionego scenarzystę, Meksykanina Carlosa Conterarasa, do jej rozwinięcia. Carlos i jego brat Ernesto wspólnie stworzyli własną opowieść, którą przedstawili w filmie „Śnię w obcym języku” (oryg. Sueño en otro idioma).
Przyjmuje się, że w Meksyku istnieje 68 języków indiańskich, mających 364 warianty, z których 64 zostało uznanych za zagrożonych wymarciem (posługuje się nimi mniej niż 100 osób). Bracia Contreras początkowo planowali wziąć pod lupę jeden z nich. Jednak po rozmowach z lingwistami uznali, że są one zbyt cenne i, aby nikt nie poczuł się urażony ich niewłaściwym wykorzystaniem, postanowili wymyślić własny. Zaprzyjaźniony lingwista stworzył dla nich fikcyjny język zikril, posiadający własne reguły gramatyczne i fonetykę. „Gdy był już gotowy, wspólnie z aktorami, producentami, operatorami i dźwiękowcami odbyliśmy lekcje języka zikril”, wspomina Ernesto i przytacza słowa, których nauczył się w zikril – „chupi” znaczy cześć, a „upibe” to przyjaciel. O tym, że brzmi wiarygodnie, reżyser przekonał się, gdy po projekcji na kongresie językoznawców w brytyjskim Leeds okazało się, że 80% uczestników uwierzyła, że zikril istnieje naprawdę.
Tak narodził się film „Śnię w obcym języku”. Opowieść o młodym językoznawcy, który przybywa do puszczy w Veracruz, aby z pomocą trzech ostatnich władających nim osób spisać język zikril. Nie jest to łatwe zadanie, albowiem jedna z nich umiera niedługo po przyjeździe badacza, zaś pozostała dwójka, Isauro i Evaristo, choć niegdyś byli serdecznymi przyjaciółmi, od przeszło pięćdziesięciu lat nie odzywają się do siebie ani słowem. „Zawsze najważniejsze było dla mnie przedstawianie historii o kontaktach międzyludzkich. Ten film mówi o braku komunikacji, o samotności, ale przede wszystkim o miłości. Nie tej romantycznej, ale bardziej ludzkiej” – komentuje Ernesto.
Dzieło braci Contraresów podejmuje także temat różnych form utraty tożsamości. Twórcy posiłkują się przy tym postacią wnuczki ostatniej kobiety mówiącej w zikril, która udziela przez radio lekcji języka angielskiego z myślą o tych, którzy tak jak ona marzą o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych. „Pragnę delikatnie zwrócić uwagę na to, jak dajemy się tłamsić przez inne kultury, co ma wpływ na nasze jedzenie, zwyczaje i nawyki. Rzadko zdajemy sobie sprawę z konsekwencji utraty jakiegoś języka. To w nim zawarta jest nasza przeszłość i tożsamość. To nie tylko problem Meksyku, ale całego świata. Ma miejsce każdego dnia. Rząd nie potrafi krzewić zainteresowania językami tubylczymi” – tłumaczy reżyser.
Film przykuwa uwagę także ze względu na zdjęcia, zrealizowane w naturalnej scenerii San Andrés Tuxtla, w meksykańskim stanie Veracruz. Intensywna zieleń puszczy i lazur wody, zapierające dech górskie pejzaże i sunąca z wolna mgła zostały zręcznie uchwycone przez operatora, Tonatiuha Martíneza. Z pewnością nie pozostały one bez wpływu na zachwyty widzów festiwalu Sundance, którzy przyznali filmowi nagrodę publiczności. Obraz został też bardzo dobrze przyjęty na licznych festiwalach m.in. w Guadalajarze i Huelvie.