„Yuli”: Inspirująca historia życia kubańskiego tancerza Carlosa Acosty

Zawiłe losy Carlosa Acosta w inspirującym filmie „Yuli” wyreżyserowanym przez Icíar Bollaín w kinach od piątku 2 sierpnia.

„Marzenia się spełniają” – oznajmia z dumą Carlos Acosta. To proste zdanie podsumowujące jego życie ma być inspiracją dla każdego z nas. Kubańczyk jest dziś jednym z największych tancerzy na świecie. W historii baletu zapisał się jako pierwszy czarnoskóry artysta grający role białych. W nadchodzącym roku obejmie stanowisko dyrektora Royal Ballet de Birmingham. Bez względu na mnogość tytułów i osiągnięć, dla Kubańczyków pozostanie niesfornym Yuli. Taki pseudonim nadał mu ojciec, w nadziei, że afrykański bóg Ogun zawsze wskaże mu drogę. Z myślą o ojcu, najbliższej rodzinie oraz pasji, która odmieniła jego życie, Acosta napisał dziesięć lat temu autobiografię. W oparciu o nią hiszpańska reżyserka Icíar Bollaín oraz scenarzysta Paul Laverty stworzyli film „Yuli”, który 2 sierpnia wchodzi do polskich kin.

Pomysł na „Yuliego” wyszedł od samego Acosty. Kiedy dekadę temu zdecydował się przelać na papier historię swojego życia, kierowały nim przede wszystkim osobiste potrzeby. Zderzenie się z przeszłością, przejście przez jej najmroczniejsze zakamarki, miało był swoistą terapią. Miało pomóc mu wyleczyć się z lęków i samotności,  towarzyszących mu podczas lat spędzonych z dala od domu. Jakiś czas później uznał, że zarówno wydarzenia, jak i wyciągnięte z nich wnioski mogą stać się inspiracją, a zarazem przestrogą dla innych. I tak zrodził się pomysł na przedstawienie jego życia ponownie w języku kina. Był gotów powrócić do słodko-gorzkich wspomnień z przeszłości, by jak sam przyznaje, przeżyć najbardziej wzbogacające przeżyciem.

Kadr z filmu „Yuli” (fot. Denise Guerra)

W filmową podróż zabiera widzów sam Carlos Acosta. Tancerz pojawia się na ekranie jako on sam, nauczyciel, choreograf, człowiek z bagażem doświadczeń, pragnący podzielić się swoją historią w najwygodniejszy dla siebie sposób – przez taniec. Wraz z kolejnymi układami tanecznymi, poznajemy stopniowo życie młodego Yuli. Niesforny chłopiec wykazujący zamiłowanie do break dance i futbolu zostaje zmuszony przez ojca do wstąpienia do baletu. „Byłem najmłodszym z jedenaściorga rodzeństwa. Ojciec trzymał mnie krótko. Był surowy i małomówny. Nasze relacje były dość napięte” – wspomina Acosta. Ale za tą srogością, kryła się troska o ostatniego syna. Ojciec posłał go do szkoły baletowej, aby nauczył się dyscypliny, a zarazem rozwijał drzemiący w nim talent. To on miał wyprowadzić go z biedy, pomóc w zostaniu kimś, opuszczeniu kraju, w którym życie upływa na czekaniu w wierze w nadejście lepszej przyszłości.

„Moja historia opowiada o zwycięstwie skromnej rodziny nad licznymi przeszkodami. Jej przekaz jest uniwersalny. Może być odebrana jako źródło inspiracji dla młodych ludzi, błądzących, czujących się niedowartościowanymi, którzy poprzez wytężoną pracę mają szansę stać się kimś” – wyjaśnia Acosta. Kubańczyk przyznaje, że gdyby nie ojciec oraz pasja do sztuki, którą w nim zaszczepił, dziś nie byłby tym kim jest. „Jako syn kierowcy tira zapewne skończyłbym jako przestępca ukrywający się na ulicy albo uciekinier przemierzający morze na tratwie” – przyznaje.

Teraz, gdy jego rodzice już odeszli i sam jest ojcem, postanowił wrócić na Kubę i podarować młodym, utalentowanym osobom, szansę na lepsze życie. „Otrzymałem możliwość nauki za darmo. Poprzez założoną przed czterema laty akademię tańca sam daję ją innym. W naszej szkole uczymy nie tylko tańca klasycznego, ale także współczesnego. Zapraszamy znanych choreografów, aby młodzi ludzie mogli czerpać naukę od najlepszych” – dopowiada. Podobną zasadę, by inspirować, ale pozostawiać wolność wyboru, stosuje wobec córek. Ma ich trzy. „Ja tańczyłem, żeby zadowolić ojca. Wbrew własnej woli. Prędzej widziałem siebie kopiącego piłkę czy wyginającego ciało jak Michael Jackson, niż robiącego piruety w baletkach. Jako ojciec nie chce być taki. Uczę córki tańca, ponieważ to doskonała szkoła życia, ale pozwalam, by same wybrały swoją ścieżkę” – deklaruje.

Carlos Acosta (fot. Denise Garrido)

Na Kubie taniec postrzegany jest przez wielu na równi z religią. Tancerze są oddani sztuce. Poświęcają im całe dnie, nie odpoczywają nawet w weekend. „Każdego dnia mierzymy się z własnymi słabościami. Z bólem. Ciało jest naszym narzędziem pracy. Żeby nad nim zapanować, toczymy nieustanną walkę z umysłem. Musi minąć wiele czasu, zanim nam się uda, ale nawet wtedy nie możemy spocząć na laurach. Nasze ciało nieustannie się zmienna” – wyjaśnia. Acosta przyznaje, że największą trudność baletu jest jego „antyanatomiczność”. Tancerze przyjmują pozycje i wykonują ruchy sprzeczne z naturą ciała. Wykręcają je na zewnątrz, zamiast kierować do środka, co często pociąga za sobą poważne konsekwencje. Jego kosztowało sześć operacji. Ale było warto. „Przekonujesz się o tym, gdy wychodzisz na scenę. Nie potrafię opisać tego, co czujesz, gdy udaje ci się wzruszyć kogoś nie dotykając go, nie przemawiając do niego, a jedynie wykonując ruchy ciała. Żeby to osiągnąć, trzeba dużo poświęcić, wyciskać z siebie siódme poty, oddawać całego siebie” – wyjaśnia.

Jednym z bohaterów „Yuli” jest Kuba. Kraj, który przeszedł niejedną transformację. Acosta z nostalgią wspomina lata 80., okres młodości, pełen radosnych chwil. W tamtych czasach popularne były zabawy na świeżym powietrzu organizowane w ramach tzw. planu ulicznego (plan de la calle). „Dorośli Kubańczycy dbali o to, by mieć czyste domy, zadbane ogrody. Istniały stowarzyszenia, które je oglądały i oceniały. Dzieci spędzały czas na zabawie, rywalizowały ze sobą w tańcu i w śpiewie” – wspomina. Wszystko to znikło w 1991 roku. Po upadku ZSRR i embargu nałożonym przez Stany Zjednoczone, w kraju nastał kryzys. Rozpoczął się stan wyjątkowy w czasie pokoju (período especial en tiempos de paz). „Były to trudne czasy. Występowały częste i długie przerwy w dostawie prądu, ucierpiało rolnictwo, brakowało jedzenia, ludzie rzucali się wpław przez morze, żeby uciec z Kuby” – dodaje. Kubańczyków trzymał przy życiu silny duch wspólnoty, który można poczuć także dziś. Chociaż sytuacja kraju się zmieniła, ma nowego prezydenta, konstytucję, ludzie są tacy sami. Panuje różnorodność rasowa i kulturowa. Kubański duch nie umarł i pomaga Kubańczykom spoglądać w przyszłość z optymizmem.



Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.