„Reżyserzy często długo dywagują nad wyborem historii, którą opowiedzą w kolejnym filmie, gdy tymczasem to one wybierają ich” – tym stwierdzeń Álvaro Brechner, usadowiony pod parasolem na tarasu hotelu Maria Cristina, rozpoczyna rozmowę na temat swojego ostatniego dzieła. „Noc przez dwanaście lat” (oryg. La noche de 12 años) przywiodła go do San Sebastian na międzynarodowy festiwal. Film konkuruje z innymi produkcjami latynoamerykańskim o nagrodę sekcji Horizontes Latinos. Rozmowa odbywa się po pierwszej projekcji, uwieńczonej długimi oklaskami.
Dwadzieścia lat temu Urugwajczyk przepłynął Atlantyk i osiadł w Hiszpanii, gdzie stawiał swoje pierwsze kroki. W 2009 roku zadebiutował filmem „Zły dzień na wędkowanie”, który osobiście prezentował na Warszawskim Festiwalu Filmowym. Pięć lat później pokazał światu „Mr. Kaplana”, opartego na powieści kolumbijskiego pisarza Marka Schwartza. W tym roku zabiera widzów w podróż do mrocznej przeszłości Urugwaju z czasów junty wojskowej. Jak twierdzi, pomysł na film nasunął mu się sam. „Najpiękniejsze w zawodzie reżysera i scenarzysty jest odkrywanie nowych historii. Praca nad filmami tożsama jest z poznawaniem ludzkiej natury. W trakcie przygotowań do tego filmu w mojej głowie kłębiło się wiele pytań. Zastanawiałem się, jakim sposobem osoby skazane na życie w ekstremalnych warunkach są zdolne przetrwać, skąd bierze się tak silna wytrzymałość umysłowa, ale przede wszystkim, jak to możliwe, że po opuszczeniu murów więzienia potrafili stworzyć się na nowo” – wyjaśnia Brechner. W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie reżyser zasięgnął lektury Victoria Frankla „Człowiek w poszukiwaniu sensu”, w której autor mówi o ostatniej z ludzkich wolności, jaką jest wybór swojej postawy. W ten sposób człowiek przekonuje się, jaki jest naprawdę. „Zaintrygował mnie dylemat determinizmu w zestawieniu z wolnością. Okoliczności sprawiają, że możemy zaskoczyć samych siebie, że mamy swobodę decydowania o własnej drodze, dzięki umysłowi i wyobraźni. Ich nikt nam nie odbierze”.
„Zgromadzona dokumentacja była fundamentem, punktem wyjścia i świadectwem. Przed laty miałem sposobność odbycia rozmów z Mauricio Rosencofem, Eleuterio Fernándezem Huidobro i José Mujicą. Zbadałem, co zostało powiedziane, a co przemilczane. Kiedy człowiek opowiada, przez co przeszedł, układa wszystko w pewnym porządku. Nie wszystko jednak da się przekazać. Pewne przeżycia wykraczają poza granicę naszych umiejętności językowych. Najważniejsze dla mnie w rozmowie z nimi było dotarcie do tego, co oni sami opisywali z trudem. Procesy, o których później rozmawiałem z psychologami, neurologami i psychiatrami, na przykład jak człowiek przebywający w odosobnieniu zaczyna tracić świadomość o zupełnie podstawowych rzeczach takich jak czas. Cały porządek się burzy. Wszystkie zmysły są wykorzystywane w minimalnym stopniu. Gdy przebywasz w półtora metrowym lochu, w ciemności – nie wiesz, kiedy jest wschodzi słońce, a kiedy zapada noc – twoje sny zaczynają mieszać się z rzeczywistością, fantazja ze wspomnieniami, twój mózg gubi się. Nie można nadać niczemu kształtu, przede wszystkim dlatego, że zostają pozbawieni języka, zdolności porozumiewania się. My możemy opowiedzieć nasze życie, mówić tak o przeszłości, jak i o przyszłości. Tworzymy liniową narracje – dorastamy, rozwijamy się. Im wolno jest tylko być. Mówią o tym egzystencjaliści. Egzystencjalizm stoi przed esencją. Najpierw jesteśmy, dopiero potem możemy dopiąć do tego różne metki. Oni zostali strąceni w przepaść i musieli cofnąć się o krok wstecz, zastanowić się nad fundamentalną rzeczą, jaką jest bycie”.
„O swoich przeżyciach opowiadali mi stopniowo. Spotykaliśmy się kilkakrotnie, czasem na krótko, czasem na bardzo długo. Rozmawialiśmy o konkretnych sytuacjach, perypetiach, jakie im się przydarzyły, a czasem o tym, co kłębiło się w ich głowach, jak zmieniło ich to doświadczenie. Humor był czymś powracającym. Często żartowali z wielu spraw. Śmiech jest naturalną bronią. Broń, której używamy przede wszystkim, żeby pokonać nasz strach. Umiejętność śmiania się z tego, czego doświadczyliśmy czyni nas pokorniejszymi. Myślę, że w ich przypadku był to także sposób na uśnieżenie cierpienia. Kiedy ból jest tak ogromny, śmiech pozwala ci go przetrwać, ale zarazem rozwinąć się. Humor pomaga opowiedzieć o tym, czego nie można by było opowiedzieć w inny sposób”.
RA