Jako dziewięciolatka opuściła Radziecką jeszcze Ukrainę, by przemierzyć ocean i wylądować w Meksyku. Miłość do muzyki całkowicie przez przypadek otworzyły jej drzwi do telewizji. Pod koniec lat 90-tych olśniła Meksykańską publiczność swoim talentem i nietypową urodą. Po wieloletniej pracy dla meksykańskiej wytwórni Televisa, przeniosła się do Miami, by spróbować swoich sił na nowym terytorium. Ma za sobą udany występ w „Duchu Eleny” i aktualnie pracuje nad „Mi corazón insiste”. Jak przyznaje, mimo ponad dziesięcioletniej pracy w telewizji, zmiana i zaistnienie w Stanach Zjednoczonych nie przyszło jej z łatwością.
– Czy na Ukranie kręci się telenowele, takie jak w Meksyku?
– Dawniej ich nie było, ale teraz ich całkiem sporo. Nazywają się serialami. To produkcje niskobudżetowe i najczęściej opowiadają o starciach mafii z policją. Jakiś czas temu spotkało mnie coś ciekawego: w Meksyku zagrałam w telenoweli „Las dos caras de Ana”. Pewnego dnia weszłam do sklepu z filmami w Miami i zobaczyłam na półce rosyjski serial, którego tytuł brzmiał mniej więcej „Życie Any”. Przeczytałam opis i to była ta sama historia, co w „Las dos caras de Ana”. Z pewnością nieco zmodyfikowana, z większą ilością akcji, strzałów i eksplozji, ale nadal ta sama, tylko po rosyjsku. Czysty plagiat.
– To zapewne w jakiś sposób sprawiło, że poczułaś się dumna.
– Nie, wręcz przeciwnie. Było mi źle, że popełniono plagiat. Mogę się założyć, że nie zakupiono praw do formatu.
– Gdybyś nie opuściła Ukrainy, zostałabyś gwiazdą telewizji?
– Moje życie wyglądałoby inaczej. Gdybym nie przyleciała do Meksyku, nie byłabym aktorką. Byłam zakochana w skrzypcach i muzyce. Zapewne poszłabym ścieżką skrzypaczki. Zostałam aktorką przez przypadek.
– O jakim przypadku mowa?
– W 1997 roku, w Meksyku, wystąpiłam w telenoweli „Alguna vez tendremos alas” z Kate del Castillo i Humberto Zurita. Jej główny bohater był reżyserem muzyki klasycznej i potrzebowano muzyków do skompletowania orkiestry. Zaproszono mnie i mojego ojca. Miałam wtedy 14 lat. Zostałam przyuważona przez reżyserów i aktorów. Zaproponowano mi scenę. Spodobał im się efekt i od tamtej pory jestem aktorką.
– Karierę rozpoczęłaś w wieku 16 lat. Spotykałaś się już wtedy z Meksykanami?
Tak, ale byłam głupia. Z pierwszym byłam związana, aż do 20 roku życia. Poznaliśmy się w telewizji. Nasz związek trwał długo, bo czułam się inna; byłam „Ruską”, pracującą od dziecka. To odbiło się na mojej osobowości i tym, jak jestem postrzegana przez innych. Przez to nie wiąże się z nikim dla zabawy. Wybieram mężczyzn, którzy coś dla mnie znaczą. Nawet moi przyjaciele czy chłopacy nie byli tymczasowi.
– Skąd tak poważne podejście?
Zawsze wyczuwam jakie mają intencje. Mam w sobie jakiś radar, który mówi mi, czy ktoś jest czegoś warty, czy też nie. Intuicja zazwyczaj mnie nie zawodzi. Brak zainteresowania odczytuję jako potrzebę oddalenia się. Wycofuję się także z sytuacji, gdy mężczyzna staje przed wyborem: ja lub inna kobieta.
– Najbardziej dziwna lub egzotyczna rzecz, jaką mężczyzna zaoferował Ci, by Cię zdobyć?
Robią wszystko, co mogą! Niektórzy chcieli nawet zmienić życie, przeprowadzić się do innego kraju. Ale to mnie nie interesuje.
– Trudno było Ci ubiegać się o role ze względu na Twoje europejskie rysy twarzy?
Tak, zarówno w Meksyku, jak i w Stanach Zjednoczonych. Amerykanie nie wiedzą, co zrobić z aktorką, która mówi po hiszpańsku. Znam angielski i rosyjski, ale mimo to, zostałam już sklasyfikowana. Dlatego wiem, że na razie muszę grać w telenowelach. Chciałabym mieć coś więcej w planach i wierzę, że nadarzy się ku temu okazja. Trzeba trafić na odpowiedni moment i właściwą postać.
– Szukasz okazji w Hollywood?
Nie, na razie nie. Choć to wydaje się niezrozumiałe, to Floryda jest praktycznie wyłączona ze Stanów Zjednoczonych. Jest tutaj dużo emigrantów. Istnieje telewizja hiszpańska. Bycie tu nie daje Ci biletu do kręcenia filmów na rynku angielskim. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że Hollywood nie jest moim celem, ale nie jest to coś prostego i automatycznego.
Opracowano na podstawie Open