Wenezuelska aktora Maritza Bustamente już od dziecka przejawiała pragnienie bycia artystką, nie tylko z tych które występują w telewizji, ale z takich które się nimi rodzą i są. Przebierała się, grała, tańczyła i urządzała przedstawienia, których publicznością byli jej rodzice. Sięgała przy tym po latarkę ojca, jaka służyła jej za mikrofon do śpiewania. Rodzice wspierali ją od samego początku. Martiza osiągnęła swój cel i jest jedną z najpopularniejszych aktorek, co zawdzięcza talentowi, poświęceniu, wrodzonej charyzmie i poczuciu humoru.
W domu bywa rzadko, ale kiedy już jest stara się wykorzystać czas spędzony z rodziną do oporu. Jest zakochana w tym, co robi, w swoich fanach, z którymi jak większość artystów utrzymuje stały kontakt poprzez Twittera. Wytrwale czeka na nadejście prawdziwej miłości.
W telenoweli „Duch Eleny”, którą niebawem zobaczymy na antenie TV Puls wciela się w rolę Coriny, antagonistki, która nie cofnie się przed niczym, by zdobyć Eduarda (Segundo Cernadas). Oprócz obsesyjnej miłości do mężczyzny, który nie jest jej pisany przeżyje także pasjonujący romans z szoferem Walterem (w tej roli Juan Pablo Llano).
– Wzorowałaś się na kimś kreując postać?
– Usiłowałam spojrzeć na nią jak na osobę z krwi i kości, aby uczynić ją wiarygodną. Nie jestem z tych aktorek, które uciekają się do własnych wspomnień z przeszłości, aby wymusić płacz lub wzbudzać emocje. Ja wcielam się w postać, urzeczywistniam ją, próbuję ją bronić i znaleźć powody, które nią kierują. A później wracam do bycia sobą tak, by nic z niej we mnie nie zostało.
– Jesteś w czymś podobna do Coriny?
– W niczym. Corina i ja jesteśmy całkowicie różne. Nie należę do kobiet, które wymuszają rzeczy siłą. Potrafię być wytrwała i uparta, ale nigdy nie gonię za miłością niemożliwą.
– Zmiana wizerunku jest Twoją własną decyzją czy wymogiem postaci?
– Słowo „wymuszone” zabrzmiałoby zbyt mocno, ale powoli je sobie przyswajam (śmieje się). Nigdy nie farbowałam włosów, przenigdy. Nie tykałam ich, choć proszono mnie o to już przy poprzednich telenowelach, ale zawsze szanowano moją decyzję. Dziś, po tak długim czasie noszenia rudych włosów rozumiem, że to pozytywna zmiana. Kiedy usiadłam przygotowana na farbowanie dużo mnie to kosztowało. Myślałam sobie: „Boże, oby wszystko poszło dobrze”. Takie zmiany wiele mnie kosztują. Kiedy zobaczyłam rezultat czułam się spokojniejsza. Pokazałam się przyjaciółce i wysłałam zdjęcia rodzicom, bo ich szczerość najbardziej sobie cenię. Wciąż jednak trudno mi się oswoić z rzeczywistością.
– Czy po tej zmianie od początku byłaś rozpoznawana?
– Jeśli miałam rozpuszczone włosy i okulary na nosie, nie, nic a nic. Ale przy odsłoniętej twarzy tak, choć cień wątpliwości pozostawał. Pytano mnie: „jesteś Maritzą czy tą z telenoweli?” (śmieje się). Wiem, że to była radykalna zmiana, wzbudzała sensacje wśród moich przyjaciół. Idę w milczeniu w okularach, spotykam ludzi, oni mnie przepuszczają, pozdrawiają albo posyłają krótki uśmieszek. Ich twarze mnie bawią. Dopóki się nie odezwę nie wierzą, że to ja. Zmiana była naprawdę radykalna.
– Z kim najlepiej dogadujesz się na planie „Ducha Eleny”?
– Najpiękniejsze przyjaźnie udało mi się nawiązać z Elizabeth Gutiérrez, Carlosem Montilla i Elluz Peraza.
– Pracujesz z duchami. Czy przypadkiem nie zostałaś nawiedzona przez kogoś z zaświatów?
– Nigdy nie bałam się duchów. To żywi wzbudzali we mnie panikę (śmieje się). Niektóre sceny kręciliśmy nocą, w ciemnych miejscach. Przestraszyłam się raz, a sprawcą tego był Adrián Carvajal, który gra Benjamína. Najpierw przeraziłam się, gdy zobaczyłam węża wijącego się po ziemi. Później kręciliśmy w tym samym miejscu i nagle usłyszałam oddech tuż za moimi plecami, jakby ducha. Uciekłam i dopiero później zobaczyłam, że to Adrián szedł za mną.
– Kiedy postanowiłaś być aktorką?
– To nie była decyzja, jaka wyszła ode mnie, lecz coś co wynikło z życia. Ja najpierw chciałam być tancerką, później piosenkarką, a w międzyczasie całkiem przez przypadek wpadł mi casting do serialu. Wszystko dlatego, że sekretarka pana Arquímidesa Riverso posłała mnie do niego przez przypadek. Wręczono mi skrypt i powiedziano, że mam się stawić we wtorek o 16:30. Stanęłam jak wryta i zapytałam: „co to jest?”. Ale nauczyłam się go, poszłam na casting i tak trafiłam do pierwszej telenoweli.
– Jak wyglądał casting?
Organizowali go, jak zawsze w Venevisión, Héctor i Fiorella. Kiedy weszłam na salę razem z innym startującym miałam przed sobą pana Arquímidesa, który powiedział nam „do pięciu i akcja”. Jest raczej małomówny i rzekł tylko na koniec: „Ok, dziękuję”. Wychodząc słyszałam, jak woła sekretarkę, która następnie wraca i każe mi zostać. Musiałam przeczekać cały casting, a kiedy już wszyscy wyszli, razem z innym chłopakiem, który czekał cierpliwie tak jak ja, zagraliśmy dwukrotnie scenę. On na koniec skwitował nas pięknymi słowami. Mówił coś o tym, że jest ojcem wielu gwiazd i że czuł, iż mógł stać naprzeciw jednych z nich. Dodał także, że da nam szansę i uczyni z nas gwiazdy. Dwa tygodnie potem grałam już w telenoweli swoją pierwszą ważną rolę młodzieżową.
– Zostało Ci coś z lekcji tańca, które brałaś?
Nigdy nie przestałam tańczyć. Oczywiście balet klasyczny wymaga dużej koncentracji, dyscypliny i czasu, dlatego nie mogę sobie na niego pozwolić. Wybieram taniec, który bardziej pasuje mojemu rozkładowi dnia. Tańczę zumbę, która nadaje się do tańczenia dla wszystkich. Mnie pomaga utrzymać figurę i odstresować się. Teraz biorę lekcję salsy, która wymaga techniki, układu ramion i liczenia czasu. Jest całkiem różna od tej jaką tańczy się w Wenezueli. Taniec to moja pasja. Brałam udział w konkursie tanecznym w moim kraju kiedy grałam protagonistkę w jednej z telenowel. Producent nazwał mnie szaloną i powiedział, że nie mogę robić dwóch rzeczy jednocześnie. Wtedy chyba po raz pierwszy zrozumiałam co znaczy stres. Kiedy robiono mi makijaż ja przysypiałam. Ale koniec końców, telenowela odniosła sukces, a w domu mojej mamy stoi trofeum za zajęcie pierwszego miejsca.
– Chciałabyś pracować w Meksyku?
Ze wszystkich drzwi akie stoją otworem w świecie telenowel, Meksyk ma te największe. Czemuż by nie? Lecz prawdę mówiąc nie lubię zmian. Tutaj w Miami mam swój dom, moje pieski. Zmiany wiążą się z emocjami, a ja cenię sobie spokój i choć wiem, że są dobre, to ja się do nich nie nadaję.
– Która z postaci przyniosła Ci najwięcej satysfakcji?
Wszystkie coś po sobie zostawiły. Na pewno muszę wymienić Kikę z telenoweli „El amor no tiene precio”, postać opóźnioną w rozwoju. To jakie emocje wzbudzała w publiczności było wielkie i oduczyłam je sama przechadzając się ulicami. Poznałam dzieci cierpiące na to schorzenie, z chorobą Downa, mogłam spojrzeć na rzeczywistość ich oczami. Wszystko to pomogło mi docenić życie i zakochać się w stu procentach w mojej postaci, w szukaniu w aktorstwie problemów złożonych. Poruszaliśmy delikatny temat, o który niełatwo w telewizji. Zaś Daniela z „Perro amor” wypełniała mi dni humorem. Na planie zachowywałam się jak dziewczynka.
– W „Perro Amor” i „Duchu Eleny” grałaś kobiety z obsesją na punkcie głównego bohatera. Taka jesteś kiedy się zakochujesz?
– Nie. Ja czuję wzajemny przepływ, a jeśli mowa o walce, to powinna być ona dwustronna. Jeśli mamy stanowić zespół musimy być razem. Nie może być tak, że jedno żebrze o uczucie albo zazdrości miłości i próbuje udowodnić, że jest tą właściwą osobą.
– Ile razy cierpiałaś z miłości lub braku uwagi?
Ani razu. Nigdy nie musiałam tego przeżywać. Nauczyłam się przyznawać do porażek i myślę, że nie można walczyć o to, co niemożliwe. Jeśli zawodzimy, musimy prosić o przebaczenie i zrozumieć, że wszystko dzieje się według własnego toku, bez zbędnych poszukiwań i nalegań.
– Jaki musi być mężczyzna, który skradnie Ci serce?
Musi potrafić być sobą, umieć się śmiać, cieszyć się z prostych rzeczy jakie przynosi życie, zrozumieć, że do szczęścia nie potrzeba samochodu najnowszej marki. Dobrze żeby lubił muzykę, lubił tańczyć, by był czuły i namiętny. I oczywiście musi być moim przyjacielem. Uważam, że to przyjaźń jest podstawą związku. Musimy być przyjaciółmi, żebyśmy mogli się dobrze porozumieć.
– W pracy niejednokrotnie wkładałaś suknię ślubną. Wierzysz w to, że ta która wkłada suknię ślubną nigdy nie stanie przed ołtarzem?
(Śmieje się) Nie, absolutnie nie. Raptem w dwóch telenowelach miałam ją na sobie. To zawsze wiąże ze sobą charakterystyczne emocje, a scena w której idziesz i wszyscy na ciebie patrzą, na to jak leży na tobie suknia, odbiera świadomość i sprawia, że nawet przyjaciele i technicy z planu mówią między sobą: „jaka ładna!”. To coś wyjątkowego, o czym nie zastanawiałam się aż do teraz (śmieje się). Nie przepuszczę tej magii, widoku siebie w sukni w dniu ślubu. Opowieści o księżniczkach, którymi jesteśmy nie można się wyprzeć.