Natalia Oreiro w najpiękniejszym momencie życia

Od powrotu z Kolumbii, gdzie przez kilka tygodni intensywnie pracowała nad produkowanym dla Fox Television 13-odcinkowym serialem „Lynch”, Natalia Oreiro

Od powrotu z Kolumbii, gdzie przez kilka tygodni intensywnie pracowała nad produkowanym dla Fox Television 13-odcinkowym serialem „Lynch”, Natalia Oreiro (34 l.) jest obecna we wszystkich mediach w Argentynie. Pojawiła się na okładkach najbardziej poczytnych czasopism, wystąpiła w licznych programach telewizyjnych i radiowych, aktywnie promowała swój najnowszy film „Mi primera boda”, wielki hit kasowy, uczestniczyła w ważnej prezentacji francuskiej marki L’Oreal, jakiej jest twarzą, została mianowana przez UNICEF ambasadorem Río de la Plata – jako pierwsza kobieta na tym stanowisku i jako pierwsza osoba będzie jednocześnie ambasadorem dwóch krajów, a do tego wszystkiego trudno pominąć istotny fakt iż… jest w piątym miesiącu ciąży!.

– Zawsze gdy pytano Cię o macierzyństwo odpowiadałaś, że przyjdzie na to czas. W końcu zaszłaś w ciąże. Czy to było zaplanowane?
– Zawsze powtarzałam, że chcę chcieć. Miałam ochotę, więc stało się, w cudownym momencie. Bardzo tego pragnęliśmy. Jestem spokojna, znalazłam równowagę pomiędzy obowiązkami i przyjemnościami. Po raz pierwszy nie chcę pracować, i to jest fantastyczne. Poświęcę się radości z macierzyństwa.

– Zajmujesz się promocją filmu „Mi primera boda”, zasiadłaś w jury festiwalu filmowego, teraz lecisz do Kolumbii promować serial „Lynch”, za kilka dni odbędzie się pokaz mody Las Oreiro… Ciąża zdaje się w niczym Ci nie przeszkadzać. Skąd czerpiesz tyle energii?
– To musi mieć coś wspólnego z moją osobowością. Próbuję nieco zwolnić, zająć się tym co ważne, ale z ochotą. Nie chcę się torturować. Wolę działać z radością. Dani Hendler zapytał mnie raz, po konferencji prasowej: „jak to możliwe, że na koniec, gdy zamykały ci się już oczy, zachowałaś wszystko pod kontrolą?”.

– Pojawiłaś się na chwilę w telenoweli z Facundo Arana. Dlaczego publiczność tak bardzo chce was oglądać razem?
– Facu jest moim przyjacielem i bardzo go lubię. Znamy się od lat młodzieńczych, jeszcze zanim zagraliśmy w „Zbuntowanym aniele”. Chodziliśmy do tego samego baru, gdzie on grywał na saksofonie.

– A ty śpiewałaś?
– Nie, chyba. Nie jestem z tych, którzy lubią wzbudzać wokół siebie zainteresowanie na gruncie prywatnym. Nie dlatego, że jestem nieśmiała, ale po prostu nie zależy mi na tym.

– Facundo pogratulował Ci ciąży.
– Tak, był jednym z pierwszych osób, które się dowiedziały. Milczał, aż się nie wydało.

(fot. Perfil)

– Jak zorientowałaś się, że jesteś w ciąży?
– Poczułam się inaczej. Staraliśmy się o dziecko, więc pomyślałam, że może to jest to. I miesiąc po tym, jak postanowiliśmy zajść w ciążę, coś się zaczęło dziać. To było dziwne, ale przeczułam to.

– Pierwsza reakcja?
– Zawrót głowy, skok adrenaliny. Pomyślałam: „To już na zawsze!”. Ale oczywiście byłam też bardzo szczęśliwa. Chciałam zostać dojrzałą matką, ale nie czekać z tym do czterdziestki. Tak więc… teraz albo nigdy (śmiech).

– Jak zareagował Ricardo?
– Był ze mną i wspólnie się cieszyliśmy. Bardzo chcieliśmy zostać rodzicami, to było nasze marzenie. On zawsze cierpliwie czekał i szanował mój czas, bo już był dwukrotnie ojcem.

– Pierwsze cztery miesiące…?
– Byłam zapracowana. Kręciłam serial w Kolumbii. Oczywiście ekipa nic nie wiedziała, zatem nie miałam specjalnej opieki. To były trudne miesiące. Bolała mnie głowa, miałam mdłości, wymioty. Teraz to ustało, ale pozostało uczucie kwaśności. Mówią, że to dlatego, że zaczynają wyrastać dziecku włoski, ale sama nie wiem, słyszę tyle nowych rzeczy.

– Co jeszcze Ci mówią?
– Wszystko. Gdybym miała słuchać każdej rady, chyba bym zwariowała! Mówią „wykorzystaj ten czas i się wyśpij, bo potem…”, albo „idź do kina, do teatru”. Czasami mam ochotę im odpowiedzieć: „Nie jestem chora; spodziewam się dziecka. Owszem, to na pewno odmieni moje życie, ale na lepsze”. To prawda, jestem też bardziej śpiąca. Gdybym mogła, nie wstawałbym z łóżka. Na szczęście, nie mam zachcianek.

– Twoje zamiłowanie do czekolady nie wzrosło?
– Wiesz, że nie. Jestem uzależniona od czekolady, więc myślałam, że mnie dopadnie… ale raz zjadłam cały tort czekoladowy i było mi po nim źle. Tym lepiej, bo inaczej wyglądałabym jak beczka… (śmieje się). Ale nie mam zachcianek. Czasami sięgam po czekoladę, ale tylko po kostkę, a nie całą tabliczkę, jak bywało wcześniej.

(fot. Perfil)

– Jak się czujesz teraz? Dziecko już kopie?
– Zwyczajnie. Jeszcze się nie rusza. To piękny moment moje życia, pozwalam się rozpieszczać.

– Wybraliście już imię?
– Mamy kilka opcji, ale jeszcze nie. Chcę, by to Ricardo zdecydował. To jego propozycje, więc należy mu się (śmieje się). Na pewno będzie miał podwójne nazwisko Mollo Oreiro, jak w Urugwaju.

– Chciałabyś, żeby dorastał w Twojej ojczyźnie, tam gdzie macie farmę?
– Takie jest może marzenie, ale jak je zrealizuję? Chciałabym, żeby był zwyczajnym chłopcem, żeby się brudził, wdrapywał na drzewa, żeby się przewracał, miał kontakt ze zwierzętami, z mrówkami, z ptakami, żebyśmy sadzili razem drzewa… Często jeżdżę na wieś, więc będzie tam ze mną.. Marzę, żeby się tam wychował, a później poszedł do szkoły publicznej, lecz do tego jeszcze sporo czasu. Rozpędzam się…

– Mówiłaś, że będzie małym rockmanem. Jak sobie go wyobrażasz?
– W takim środowisku będzie dorastał, otoczony muzyką, która jest w dodatku ważnym bodźcem dla dzieci.

– Jaką mamą chcesz być?
– Nie chcę być zachłanna, lecz wolna i zrelaksowana, aby nie wzbudzać w nim strachu ani nie przesadzać z opieką. Na szczęście Ricardo ma już w tym więcej doświadczenia niż ja.

– Co z pracą?
– Czeka mnie jeszcze kilka zobowiązań, a później przystopuję, aż do maja lub czerwca przyszłego roku, nie wiem jeszcze… Być może będę potrzebowała więcej czasu. Chcę być z moim synkiem, karmić go piersią, cieszyć się nową rolą. Potem zobaczę…

Opracowano na podstawie Luz i Caras

 



Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.