Antonio Banderas nie potrzebuje blasku Hollywood, żeby być szczęśliwy. Wystarczy, że będzie robił to, co lubi najbardziej, czyli grał, a do tego tam, gdzie czuje się najlepiej, czyli w swojej ojczyźnie. I chociaż w jego nowym filmie „Automata” mówi w języku angielskim, gra z aktorami pokroju Dylana McDermotta czy Melanie Griffith (jego byłej żony), zapewnia, że to absolutnie hiszpańska produkcja, napisana i wyreżyserowana przez jego rodaka Gabe Ibáñeza i współprodukowana przez niego samego. Dlatego z tym większą ochotą pojawił się na Festiwalu w San Sebastian, gdzie miała miejsce światowa premiera ów dzieła, aby opowiedzieć o swojej przygodzie z pierwszym filmem science-fiction i trudach pracy producenta.
– W jakich okolicznościach ten projekt trafił do twoich rąk?
Otrzymałem scenariusz w trakcie kręcenia filmu Almodóvara „Skóra w której żyję”. Przyniosła go Elena Anaya (hiszpańska aktorka – przyp. red.). Położyła na moim stole i powiedziała: „Przeczytaj go, jest ciekawy, może w nim zagrasz, bo inaczej trafi do szuflady i nigdy nie powstanie tylko dlatego, że jest Sci-Fi”.
– Nie tylko zagrałeś, ale także współprodukowałeś ten film. Jak do tego doszło?
To długa historia. Kiedy wybierałem się na ten festiwal, czułem, jakbym miał zaprezentować jakąś superprodukcję, a wcześniej wcale tak jej nie widziałem. Film powstał w potoku łez, krwi i potu. Musieliśmy pokonać wiele przeciwności. Teraz, kiedy o tym myślę, dochodzę do wniosku, że mógłby postać osobny film ukazujący całą tę podróż, jaką przemaszerowaliśmy. Kiedy poznałem Gabe Ibáñeza byłem w Tunezji. Przygotowywałem się do kręcenia filmu „Czarne zło”, której zdjęcia przyspieszono o kilka miesięcy z powodu Arabskiej Wiosny. Zaprosiłem go do siebie. Zanim doszło do spotkania, w trakcie drogi miał wypadek samochodowy i ledwo uszedł z życiem z pożaru w hotelu. Kiedy dotarł do miasta Hammamet wyglądał jak mężczyzna na skraju załamania nerwowego. Gdy do zobaczyłem, trzymał pod pachą swój scenariusz i powiedział do mnie: „Chłopie, w co ty mnie wpakowałeś?”. A to był dopiero początek. Dzisiaj mogę powiedzieć, że zrobiliśmy film za kwotę pięciu milionów euro. Moje honorarium zostało obniżone do minimum, musieliśmy uciekać się do pomocy bliskich nam osób, nierzadko błagać na kolanach o wyciągnięcie ręki.
– Ile jest z producenta w aktorze w tym filmie?
Kiedy gram, bez względu na to, czy trwają próby czy już są zdjęcia, oddaje się do dyspozycji Gabe. Antonio Banderas jako producent odchodzi na bok. Przez pierwsze tygodnie nie uczestniczyłem w próbach w Bułgarii. Byłem zbyt pochłonięty pracą nad prototypami robotów, czyli obowiązkami producenta. Bycie nim, w moim wyobrażeniu, to nie przekopywanie finansów, chociaż nie można tego uniknąć, lecz bardziej dostarczenie scenarzyście i reżyserowi wszystkich narzędzi, jakie potrzebują do realizacji projektu według własnego pomysł. Ni więcej, ni mniej. Na planie słuchałem rozkazów mojego reżysera. Jeśli pojawiały się różnice poglądów, rozmawialiśmy o nich i szukaliśmy rozwiązania. Myślę, że zdołałem odgrodzić dwie drogi od siebie.
– Wspomniałeś o wołaniu o pomoc. Czy miałeś przez to na myśli udział Melanie Griffith i Javiera Bardema?
Współpracowaliśmy z Millenium. Łączy mnie przyjaźń z Avim Lernerem (właściciel firmy produkcyjnej – przyp. red.). Występowałem u niego kilkakrotnie. Chociaż „Automata” nie jest typem filmu, jaki produkuje, udostępnił mi swoje studio. Nasza ekipa praktycznie wykradła im elementy z innych filmów: samochody, neony, kostiumy. Braliśmy, co było pod ręką, aby z pomocą dyrektora artystycznego nadać temu jakiś sens. Praca Melanie i Javiera to przysługi osobiste, o które sam ich poprosiłem i jestem im bardzo wdzięczny.
– Twój bohater Jacq Vaucan żyje otoczony robotami, które przewyższają go inteligencją, lecz nie próbuje z nimi walczyć. Czy przemawia przez to rozczarowanie rasą ludzką, uczucie tolerancji, czy też jest zmęczony, a może to połączenie wszystkich trzech powodów?
W historii Jacqa Vaucana znajdujemy moment, w którym akceptuje dwie rzeczywistości. Pierwsza, że nikt nie jest winny temu, co się stało, chociaż cały czas tak o tym myślał. To się po prostu stało i zgadza się na taki los. Akceptuje także fakt, że cywilizacja, do której należy wymiera i pojawia się nowa na jej miejsce. Jest to widoczne w scenie, w której jest z, jak go nazywaliśmy, niebieskim robotem, i odbywa najbardziej filozoficzną rozmowę z całego filmu. Bohater czuje naturalną potrzebę powrotu do rodziny, lecz zaczyna pojmować, że jego cywilizacja znalazła się u schyłku.
– Jak widzisz przyszłość gatunku Sci-Fi w Hiszpanii, któremu niefortunnie nadano etykietę i tratuje się z uprzedzeniem? Czy będzie się normalizował?
Dlaczego kosmici zawsze lądują w Stanach Zjednoczonych? Bo Hollywood ma na to pieniądze. W Hiszpanii filmy o kosmitach to komedie. Chcieliśmy wspólnie z reżyserem otworzyć furtkę nowym produkcjom, które nie potrzebują tak wielkiego budżetu, żeby zaistnieć. Jestem pewien, że to zmotywuje filmowców do zabawy z tym gatunkiem. Sci-Fi może dotykać tematów na czasie, rzeczywistych, i ten film jest tego dowodem. Pokazuje utratę walorów, w jaki sposób ludzie odgradzają się murami, a jeden człowiek zabija drugiego jak zwierzę. Roboty nie skaczą po dachach, nie rywalizują o to, który jest silniejszy. Właściwie to one dają świadectwo wartości w filmie. Grają tych dobrych. Natomiast ludzie stoją na przegranej pozycji, są pozbawieni moralności, utracili wszelkie wartości. Takie rzeczy można pokazać bez zbędnych sztuczek.
– Zatem „Automata” to taniec z nową cywilizacją. Jak wyglądała praca z robotami?
Od strony technicznej była trudna, ale zarazem bardzo zabawna. Trudna, bo za każdym robotem stały dwie osoby, ubrane na zielono, które nim sterowały i były obecne w trakcie nagrania. W tym samym czasie inne osoby za pomocą pilotów sterowały głową i pozostałymi częściami ciała. Każdy ruch robił dużo hałasu. Scena intymna była całkowicie zakłócona przez odgłosy mechanizmów. Mimo to, była piękna i wzruszająca. Nagraliśmy ją w deszczowy dzień. Robiliśmy wiele prób, niepewni tego, w którą stronę pójdziemy, czy będzie zabawnie czy emocjonująco. W tej scenie bohater zdaje sobie sprawę, że wkracza na teren złożony, niemożliwy. Wycofuje się. Jest przerażony. Co ważne, puppeteers, bułgarscy aktorzy, który sterowali robotami stworzyli im osobowość. Sprawili, że każdy robot poruszał się na swój sposób. Nie było mowy o zamianie robotami. Za tym samym robotem stała zawsze ta sama osoba. To było ciekawe doświadczenie. Nie pracowałem nigdy z obiektami nieożywionymi, które nagle dostały własne życie.
– Chodzą słuchy, że główną rolę w filmie miał zagrać Nicolas Cage, a scena tańca z twoim udziałem była przez ciebie zbyt wyolbrzymiona.
On akurat też trochę przesadnie gra (śmieje się). Nie wiem, kto mógłby zgodzić się na udział w tym filmie w tych okolicznościach. Nie czuję, żebym przesadził w tej scenie. Być może w innych tak, ale nie w tej. W moim życiu często spotykam się z ludźmi, których obserwuję i myślę sobie – gdybym miał zagrać ciebie, tak jak cię teraz widzę, na pewno zarzuciliby mi, że przeciągam strunę. Ale tak jest. Pancho Villa całe życie to robił. Kiedy go grałem, musiałem być taki jak on. Nie mogłem uciekać się do czegoś, co niektórzy nazywają „oszczędnością interpretacyjną”. Próbuję dopasować się do charakteru postaci, nadać im to, czego potrzebują. Tak jak w „Skórze w której żyję” Almodovara, gdzie moja postać była płaska, tłumiła uczucia wewnątrz.
– Czy podchodziłeś do tego filmu jak do czegoś, w czym sam chciałbyś zagrać, a ponieważ nikt dotąd nie zaoferował ci podobnej roli, postanowiłeś sam zaangażować się w jej stworzenie.
W Hollywood zawsze ograniczały mnie pewne limity, przez mój akcent, moje pochodzenie. Pasuję do ról konkretnego typu. Przez 23 lata pracowałem jako handicup, bo nie byłem w pełni zdolny. Można to porównać do biegu kulawego. W Hiszpanii mogę zrobić film, którego tam nie. A przy tym mam szansę uczynienia z mojego zawodu to, czym był na początku – moim hobby.
– Nie marzysz o zdobyciu Oscara? Nie wyobrażasz sobie roli, która mogłaby ci go przynieść?
Nie mam wyobrażenia o postaci oscarowej, ani żadnej innej, którą chciałbym zagrać. Grałem przeróżne role: w filmach strachu („Wywiad z wampirem”), w musicalach, w filmach przygodowych, filmach akcji, filmach autorskich takich jak Almodóvar, filmach dla dzieci, występowałem na Broadwayu, reżyserowałem, a teraz produkuję. Do kompletu właściwie brakowało Sci-Fi (śmieje się). Właśnie dlatego zaangażowałem się do tego filmu. Rolą w “Automacie” uzupełniam paletę ról. Nie mam pomysłu na postać, która mogłaby przynieść mi Oscara. To upadłe marzenie: robić film, żeby otrzymać nagrodę. Wciąż czerpię radość z mojej pracy. Ogromną radość. To, co motywowało mnie przed 30 laty do opuszczenia mojej Malagii, wciąż we mnie żyje. Za każdym razem, gdy rozpoczynam zdjęcia myślę, że zrobię najlepszy film w mojej karierze. Tak pojmuję mój zawód. Kiedy staję naprzeciwko kamery lub wchodzę na scenę, próbuję dać z siebie wszystko. Teraz mój wzrok zwrócony jest na Hiszpanię. Chcę wrócić do domu i kręcić filmy tutaj. Hollywood przestało się już liczyć. Jest jak znamię, które masz na całe życie. Pragnę robić filmy w moim domu. Wierzę w moim rodaków. Tutaj jest dużo talentu.
– Dlaczego w filmie hiszpańskim, jakim jest “Automata”, grają amerykańscy aktorzy?.
Jako producent odpowiedziałbym, że musieliśmy wyjść na rynek międzynarodowy, zrobić przedsprzedaż, a żeby to możliwe konieczne było, niestety, zrobić film po angielsku. Bez tego nie zdobylibyśmy środków na produkcję. Był moment, w którym zastanawialiśmy się, czy odtwórczyni głównej roli mogłaby być Hiszpanką. Pojawiły się nawet konkretne nazwiska, ale ostatecznie tak się nie stało.
– Do kogo skierowany jest film?
Film idealnie pasuje to kryterium tego festiwalu, który ma dość wyselekcjonowaną publiczność. Próbujemy dotrzeć do osób stęsknionych za dobrymi filmami Sci-Fi, w których treść dominuje nad formą, zupełnie odwrotnie jak jest to w amerykańskich mega produkcjach. My gramy w inną grę.
– Co należałoby zrobić, żeby młodzi filmowcy mogli się realizować?
Gdybym to wiedział, zostałbym ministrem. Na przykładzie tego filmu mogę stwierdzić, że jego produkcja nie byłaby możliwa, gdyby nie wieloletnie doświadczenie i znajomości. Młodzi, utalentowani ludzie, którzy nie mogą zmontować produkcji i pukają od drzwi do drzwi ze scenariuszem w ręce, i tak przez miesiące, a nawet lata, potrzebują szansę. Jeśli rząd nie wyciągnie do nich ręki, to nikt inny tego nie zrobi. To samo dotyczy widzów. Ceny biletów nie mogą być tak wysokie. Mimo znakomitych możliwości do oglądania filmów w domu, nie można go porównać do rytuału jakim jest kino, to że zasiadasz w sali bez świateł, z ludźmi, których nie znasz i wspólnie przeżywacie tę samą historię. To jest piękne. Dlatego proszę o tę pomoc, o odrobinę powietrza do oddychania.
Opracował Robert Aronowski / Fot. novela.pl
[tabs tab1=”Galeria zdjęć”]
[tab id=1]
[/tab]
[/tabs]